Na Biskupią Kopę!



Zdalna nauka na uniwersytecie ma swoje plusy. Możliwość swobodnego rozdysponowania własnym czasem bez konieczności wychodzenia z domu jest jednym z nielicznych plusów COVID-19 znanego powszechnie pod nazwą koronawirusa. Postanowiłam ten czas poświęcić między innymi na nadrobienie wpisów na blogu z ubiegłego roku, bo działo się, oj działo i to jak...


Z tytułu pewnie większość z Was wywnioskowała już pewnie, o czym będzie dzisiejszy wpis. Dla osób, które nigdy nie słyszały o najmniejszym województwie w Polsce lub skutecznie omijały to miejsce na mapie przypomnę, że województwo opolskie zlokalizowane jest na południu kraju i leży dokładnie pomiędzy województwem dolnośląskim i śląskim. Kiedyś myślano nawet o przyłączeniu go do jednego z dwóch przed chwilą wymienionych przeze mnie jednostek terytorialnych, ale to już dłuższa historia...  Wracając do Opolszczyzny. Tak, jest tu największa diaspora mniejszości niemieckiej w całym kraju, tak, żyją tu również Ślązacy, tak, jest to teren przesiedleń ludzi z Kresów i nie, na ulicach miast nie mówi się po niemiecku, aczkolwiek można spotkać takie osoby 😉 Mi osobiście zdarzyło się to jedynie raz, kiedy miałam 21 lat a muszę dodać, że w Opolu mieszkam całe życie, chociaż moja rodzina została "przywieziona" z terenów dzisiejszej Litwy i Ukrainy.


Województwo opolskie charakteryzuje się tym, czym może pochwalić się każde województwo zlokalizowane na południu Polski - im bliżej granicy, w tym wypadku czeskiej, tym więcej gór. Teren południowej Opolszczyzny obejmuje pasmo Gór Opawskich, którego najwyższym szczytem jest Biskupia Kopa, po czesku nazywana chlubnie Biskupská kupa. Ma on dokładnie 890 m n.p.m., leży na Głównym Szlaku Sudeckim im. Mieczysława Orłowicza i jest najwyższym wzniesieniem województwa opolskiego, mimo że najwyższy jego punkt, wraz z wieżą widokową, znajduje się już po czeskiej stronie. Jeśli ktoś planuje wędrówki górskie i równocześnie wyjazd poza granice kraju, to Biskupia Kopa jest najlepszą ku temu okazją. 😉


My poświęciliśmy na naszą wyprawę dokładnie dwa dni – jeden na dojazd, zdobycie Biskupiej Kopy, zakwaterowanie w schronisku i spacer po okolicy, drugi na zejście i powrót. Jak w przypadku każdych gór, nawet tych niepozornych, pogoda jest tutaj bardzo zmienna i niestała, co trzeba mieć na uwadze, ale o tym opowiem nieco później. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, dlaczego należy wychodzić na szlak z samego rana, co się zaś tyczy szlaków… No właśnie. Od strony, z której wchodziliśmy, nie było żadnego oznakowania. Nie wiem, jak to wygląda przy innych wejściach, my wchodząc od strony Jarnołtówka nie natknęliśmy się z początku na żadne oznakowanie, przez co nie wiedzieliśmy nawet, czy już wchodzimy na szlak, czy jeszcze nie. Dopiero para piechurów, którzy także zamierzali dotrzeć tego dnia do schroniska, poinformowali nas, że mimo braku oznakowania, jesteśmy na dobrej drodze – dwadzieścia lat temu wchodziło się dokładnie tą drogą, na której się wtedy się znajdowaliśmy. 😎👌

 






Żółty szlak nie jest jakoś szczególnie trudny, rozpoczyna się blisko przystanku autobusowego w Jarnołtówku. Do schroniska PTTK dotarliśmy 1,5h po rozpoczęciu marszu, Biskupią Kopę zdobyliśmy jakąś godzinę później, po wcześniejszym pozbyciu się zbędnego balastu w schronisku. Zanim dotarliśmy na szczyt, przekroczyliśmy granicę państwa i znaleźliśmy się oficjalnie w Czechach. Zarówno człowiek, u którego kupuje się wejście na wieżę widokową (w naszym wypadku był to student), pan, który sprzedawał widokówki i inne typowo turystyczne przedmioty, jak i grupka miejscowych prowadząca dyskusję kilka kroków od wieży, byli Czechami. Napisy były zarówno po polsku, jak i czesku.

Widoki w drodze ze schroniska na Biskupią Kopę

Warto na chwilę zatrzymać się przy wieży widokowej. Jest jedną z najstarszych tego typu konstrukcji, jej historia sięga drugiej połowy XIX wieku. Jej uroczyste otwarcie odbyło się w lipcu 1890 roku, jednak pięć lat później została uszkodzona przez piorun i ostatecznie ją rozebrano. Jej ponowne otwarcie nastąpiło w 1898 roku. Nadano jej nazwę Kaiser Franz Josef Warte na cześć zbliżającego się 50-lecia panowania cesarza Franciszka Józefa I. W 1911 wieżę odwiedził król saski Fryderyk August, co upamiętniono specjalną tablicą, a podpis monarchy wycięto z księgi pamiątkowej, oprawiono i oszklono.


Ze szczytu wieży rozpościera się piękny widok na miasteczko Zlaté Hory oraz panoramę czeskiej i polskiej części Gór Opawskich. Podobno przy dobrej pogodzie można nawet dostrzec Górę św. Anny oraz oddaloną o ok. 60km elektrownię Opole.





My z braku pomysłów przeszliśmy się jeszcze na Plac Habla i chcieliśmy nawet pójść dalej, aż na Przełęcz pod Zamkową Górą (zwaną też Przełęczą Srebrną), jednak pochmurne niebo i silny wiatr kazały nam zawrócić do schroniska. Przeczucie nas nie myliło i jak to w górach bywa, gdy tylko doszliśmy do schroniska, zaczęło kropić. Kiedy doszliśmy do naszego pokoju, na zewnątrz panowała już prawdziwa ulewa z niemal zerową widocznością.







W samym schronisku nie ma za wiele do robienia. Można zamówić sobie zapiekankę, frytki czy typowe polskie „swojskie” dania jak pierogi czy barszcz. Można zrobić ognisko, jeśli tylko zbierze się wystarczająca ilość chętnych i pogoda będzie sprzyjać. Pokoje są malutkie, ale czyste i dobrze wyposażone, łazienki są wspólne dla całego piętra. My musieliśmy bardzo ograniczać wodę, bo z powodu suszy zaczynało jej brakować. Ale nie narzekaliśmy. Mieliśmy swoje piwo, chociaż na dole można je kupić przy barze i wypić pod dachem lub na małym tarasie na zewnątrz, wzięliśmy ze sobą planszówki i karty, więc nudno nie było. Następnego dnia pozostał nam już tylko powrót, pogoda znów była piękna i niezwykle upalna, samo zejście zajęło nam ledwie pół godziny.



Z perspektywy piechura, który wprawdzie kocha góry, ale ma okazję z nimi obcować od święta, Biskupia Kopa nie jest trudnym do zdobycia szczytem. Trzeba jednak wziąć pod uwagę zmienne warunki atmosferyczne, upał w lecie i to, że początek trasy to tak naprawdę betonowa droga. Biorąc pod uwagę brak oznaczeń przez kilka pierwszych kilometrów szlaku, co wydłuża nieco marsz, należy uzbroić się w dużą dawkę pozytywnej energii i dobre buty. 😅💪

Widok z tarasu schroniska

Jeśli sytuacja z pandemią koronawirusa unormuje się w ciągu kolejnego miesiąca, to w okolicach maja na pewno pojawi się wpis z Gór Sowich, bo to właśnie tam wybieramy się grupą na majówkę. Jeśli jednak wszystko zostanie po staremu i czeka nas kolejne kilka tygodni kwarantanny… Cóż, mam nadzieję, że przynajmniej zwrócą nam zaliczkę za nocleg. A Was bez względu na to, czy uda nam się ta wyprawa, czy nie, zapraszam serdecznie na mojego Instagrama @life_of_daydreamer, gdzie wrzucam zdjęcia z moich podróży oraz codziennego studenckiego życia.

Wyczekujcie kolejnego wpisu!

Komentarze

Popularne posty