A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady...

Sierpień 2017. Razem z przyjaciółkami postanawiamy oderwać się od codzienności i jedziemy w Bieszczady. :)

Wyjechałyśmy z Opola punktualnie 3.00 nad ranem, żeby na godzinę 5 dojechać do Katowic. Krótko po 5.30 wsiadłyśmy do autobusu bezpośredniego do Wetliny. Po długiej i wyczerpującej podróży w końcu dojechałyśmy bezpiecznie na miejsce. Było krótko po godzinie 13. Piętnaście minut później wchodziłyśmy już do schroniska młodzieżowego, do którego dotarłyśmy korzystając z praktycznie niezawodnych Map Google. Droga prowadząca do samego schroniska pięła się pod górę, wędrowałyśmy do tego w upalnym popołudniowym słońcu, ale to tylko sprawiło, że już po samym wyjściu z autobusu poczułyśmy klimat podkarpackich gór :)

    Zdjęcie jest z portalu Nocowanie.pl, jedynie dlatego, że byłam tak  podekscytowana przybyciem na miejsce, że zapomniałam zrobić zdjęcie budynkowi ;) Reszta fotek jest już mojej roboty ^.^

Dzień, w którym dotarłyśmy do Wetliny, był dniem na poznanie miejscowości. Wioska, która na co dzień liczy trochę ponad 300 osób, w sezonie turystycznym zmienia się w bazę dla setek turystów, chociaż ulokowanie wszelakich noclegowni sprawia, że tego tłumu przyjezdnych tak bardzo się nie odczuwa. Okazało się, że wybrałyśmy bardzo korzystnie nasze schronisko, bo dzięki swojemu położeniu, miałyśmy zaledwie 200 metrów do pokonania, aby znaleźć się w najbliższym sklepie, gdzie na co dzień się zaopatrywałyśmy. 

Na szlak wyruszyłyśmy następnego dnia około godziny 11.00. Wiem, że to dość późna pora, jak na zdobywanie szczytów, na swoje usprawiedliwienie muszę jednak dodać, że był to okres, kiedy odsypiałyśmy stres związany z maturą i rekrutacją na studia. :) 

Jak już wspomniałam, w końcu udało nam się wygrzebać z łóżek i po zjedzeniu śniadania, znakomicie zaopatrzone w prowiant, mapy, kurtki przeciwdeszczowe i plastry na odciski, ruszyłyśmy na szlak. Dopiero w praniu okazało się, że trasa, którą wybrałyśmy (zielony szlak zaczynający się w Wetlinie-kościół, prowadzący przez Jawornik, Paportną i Riabą Skałę) była zdecydowanie bardziej stroma, niż z początku zakładałyśmy. W zasadzie od samego wejścia na szlak, droga (najpierw asfaltowa, później już zwykła ścieżka) pięła się ostro w górę. Ostatecznie na Jawornik (1021m.n.p.m) dotarłyśmy o 16.30. Zmęczenie i późna godzina uniemożliwiły nam zrealizowanie naszego planu do końca, czyli dotarcia na Riabą Skałę, na którą weszłybyśmy naszym tempem dopiero po godzinie 19, a trzeba było do tego jeszcze dodać powrót. Zdecydowałyśmy się zejść drugą stroną, w kierunku Wetliny PKS.

Mimo zdobycia tylko jednego szczytu, który wbrew pozorom wcale na szczyt nie wyglądał, czułyśmy satysfakcję, że w ogóle udało nam się na jakiś dotrzeć ;)


Następnego dnia wyruszyłyśmy wcześniej, dzięki czemu o godzinie 16 udało nam się wejść na Połoninę Wetlińską (1228m.n.p.m). Dopiero tego dnia uświadomiłyśmy sobie, w jak cudownym miejscu się znalazłyśmy, mimo opustoszałej wewnątrz PTTK "Chatki Puchatka", znajdującej się na samym szczycie :) 

Na Połoninę szłyśmy szlakami czarnym i żółtym, natomiast wracałyśmy z drugiej strony, w stronę Przełęczy Orłowicza (1099m.n.p.m) zdobywając kolejno Hasiakową Skałę (1228m.n.p.m) oraz Osadzki Wierch (1253m.n.p.m). Czułyśmy się jak Drużyna Pierścienia, wędrująca w wesołej kompanii przez nieznane, bezludne krainy :) Na trasie Hasiakowa Skała - Przełęcz Orłowicza nie spotkałyśmy żywej duszy. Po kilku godzinach zaczęłyśmy się niepokoić, bo słońce chyliło się szybko ku zachodowi, a my co chwilę pięłyśmy się w górę, zamiast zdecydowanie opadać ku ludzkim siedzibom. Dopiero, gdy dotarłyśmy do Przełęczy Orłowicza, odetchnęłyśmy z ulgą, choć muszę przyznać, że widoki były wprost nieziemskie. :) Ostatecznie wędrówka, która według mapy miała zająć najwyżej 4 godziny, u nas trwała ponad 8. O zmierzchu zeszłyśmy ze szlaku i już po pojawieniu się gwiazd na niebie, wróciłyśmy do schroniska. 




                                   

                                           


Kolejny dzień był dniem lenia. Późno wstałyśmy, późno zjadłyśmy śniadanie i pozwoliłyśmy obolałym nogą nabrać sił przed kolejną wyprawą. Czas umilały nam lody tajskie - nasze nowe kulinarne odkrycie :)


Piątego dnia naszego pobytu w Wetlinie pogoda się popsuła. Mimo, że nie było jakoś szczególnie zimno, to jednak kurtki okazały się niezbędne. Nie zniechęciłyśmy się jednak wilgotnym powietrzem, jak i równie wilgotną ziemią, i ruszyłyśmy z Wetliny-Stare Sioło czerwonym szlakiem w drogę ;) Naszym celem był Smerek (1222m.n.p.m), na który wchodziłyśmy standardowo przez Przełęcz Orłowicza. Mimo mgły, która utrudniała nam wejście na szczyt, udało nam się go zdobyć po godzinie 14.30. Mimo braku oszałamiających widoków (ach, ta pogoda), to i tak byłyśmy szczęśliwe, że udało nam się cokolwiek zaliczyć. :)


Do schroniska udało nam się dotrzeć jeszcze przed zmierzchem i (całe szczęście), przed, jak to bywa w górach, załamaniem pogody.

Ostatnie dwa dni naszego pobytu spędziłyśmy w schronisku z powodu spadku temperatury i ulewnych deszczów. W niedzielę odwiedziłyśmy rzymskokatolicki Kościół Miłosierdzia Bożego.




Następnego dnia z rana wsiadłyśmy w autobus do Krakowa, gdzie po zjedzeniu obiadu w McDonald's wróciłyśmy pociągiem do Opola :)

Komentarze

  1. Fajnie, że wstawiasz zdjęcia. Można sobie wszystko zobrazować. Jednak krajobrazy lepsze były by poziomo, a nie pionowo moim zdaniem :D Ale i tak super. Mam zamiar pojechać w Bieszczady w najbliższym czasie :)
    Zajrzałam bo dodałaś link na zapytaj. Zapraszam również o mnie ^^
    https://humanistka-z-wyboru.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięk za radę :) Na pewno z niej skorzystam ^^ Polecam gorąco Bieszczady, naprawdę warto tam pojechać. Raz, że jest stosunkowo tanio, dwa, że mniej turystów, a trzy, że to wciąż bardziej "dzikie" rejony Polski, a więc przyroda piękniejsza i wrażenia wspanialsze :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty