Festyn w centrum miasta, czyli Święto Wojciechowe

   Dzisiejszy post jest dość krótki, bo z niewielkiej "baśniowej przygody" (o ile można ją w ogóle tak nazwać), która mnie samą nieco zaskoczyła. To, jak w ogóle się na niej znalazłam, nie było wielkim przypadkiem, ale jej efekt mile mnie zaskoczył :) Sprawa wyglądała mniej więcej tak - słońce, bezchmurne niebo i... zajęcia z wychowania fizycznego, obowiązkowe dla studentów pierwszego roku. Tak tak, wiem, że jest weekend, a ja studiuję na kieruku stacjonarnym, wiem, że przeciętny student o dziewiątej rano w sobotę jeszcze smacznie chrapie lub co najwyżej stara się nie zasnąć w pracy. Skoro jedna jestem sobą, to nie mogłam przepuścić tak wspaniałej okazji i zamiast zapisać się na siłownię czy badmintona, udało mi się dostać na listę osób, które kilka weekendów w semestrze uczęszczają na turystykę nizinną. Dzisiaj było dość nietypowo, bo nie spacerowaliśmy po mniej lub bardziej znanych zakątkach miasta, ale wybraliśmy się na przechadzkę do lasu koło Szydłowa :)
   W samym lesie nie było szczególnie co oglądać - ot mnóstwo drzew i krzewów, z wyłączeniem zwierzyny, której było tyle, co kot napłakał, zważywszy na hałas, jaki wydawała nasza ponad czterdziestoosobowa grupa. Jedynym odważnym, który postanowił się nie przejmować naszą obecnością i wyjść się z nami przywitać, był mały uroczy zaskroniec, którego niestety nie udało  mi się sfotografować, ze względu na panikę, jaką wywołał wśród kilku osób na początku kolumny. Oczywiście zmył się jeszcze szybciej niż się pojawił, ale to i tak było jak dla mnie całkiem miłe spotkanie :) 
   Odpoczynek mieliśmy na dosyć sporej polanie, bo trasę pokonaliśmy zdecydowanie szybciej, niż nasze prowadzące przypuszczały, a w drodze powrotnej mogliśmy podziwiać ładny, choć niestety rekonstruowany dworek, zamieszkały przez rodzinkę z uroczym psiakiem. :)




   Po powrocie do Opola, zmuszona byłam jak zwykle przejść przez rynek i mile się zaskoczyłam. Wprawdzie od jakiegoś czasu mówiono o wydarzeniu, jakie miało niedługo zawitać do tego spokojnego miasta, ale jak zwykle informacje wleciały mi jednym uchem, a wyleciały drugim. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy dotarłam pod ratusz, a moim oczom ukazała się ściana ludzi i mnóstwo stoisk z przeróżnymi drobiazgami. No tak, w kwietniu odbywa się tutaj Święto Wojciechowe, na cześć patrona miasta, który ponoć zawitał kiedyś na wzgórze, gdzie dzisiaj stoi Kościół Matki Boskiej Bolesnej i Świętego Wojciecha. Na miejscu, skąd podobno wypłynęła woda za sprawą tego świętego, stoi studnia, która ma według miejscowych uzdrawiającą moc. Tyle z mojej strony, jeśli chodzi o historię. ;)  Oczywiście z moim pechem nie udało mi się załapać na oprowadzanie, więc ostatecznie na wzgórze nie dotarłam, obeszłam za to rynek, robiąc dla was zdjęcia co ciekawszych stoisk. Przepraszam od razu za jakość zdjęć - ciężko mi było je robić i równocześnie uważać, żeby żaden ze świętujących nie wszedł mi w kadr :)





 






Tak, to są żywi ludzie, a nie posągi :)

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego w miejscu pełnego przysmaków, zdecydowałam się sfotografować akurat oscypki. Wybaczcie. Mam do nich wielką słabość, stąd to wyróżnienie :)







   Jeśli chodzi o samo wydarzenie, to trwa ono przez trzy dni i towarzyszą mu przeróżne wydarzenia kulturalne, takie jak koncerty, spektakle teatralne, prelekcje filmowe oraz gry i zabawy dla najmłodszych. :)




   Żałuję, że nie mogłam zostać do wieczora, żeby obejrzeć jakiś film lub chociaż pooglądać koncert z rynkowej kawiarni, ale sami wiecie, sesja już za pasem :c W miarę możliwości postaram się wrzucać więcej postów, w niedalekich planach mam odwiedzenie paru ciekawych miejsc, idealnych na kieszeń przeciętnego studenta, także zapraszam do śledzenia mojego bloga oraz profilu na instagramie ;) Jeśli macie jakieś przemyślenia, pytania lub do opowiedzenia własne przeżycia z podobnych wydarzeń, zapraszam do komentowania :)

Komentarze

Popularne posty