W poszukiwaniu dawnego Wrocławia

   Od ostatniego wpisu minęło wiele tygodni, czego powodem był brak czasu spowodowany przygotowaniami do sesji egzaminacyjnej. Teraz, kiedy mogę w pełni poświęcić się mojej pasji,  na blogu pojawi się więcej wpisów :)
   Jak głosi tytuł, opowiem wam o moim wypadzie do Wrocławia, a dokładniej o poszukiwaniu jego starej wersji pośród nowoczesnych budynków.
   W stolicy Dolnego Śląska byłam dwie godziny przed południem, żeby nie urządzać maratonu do miejsc, które zamierzałam zwiedzić razem z moją siostrą. Muszę przyznać, że trochę przeceniłyśmy swoją kondycję fizyczną, bo dzięki godzinom spędzonym nad książkami, już o 12 bolały nas nogi. Mam nadzieję, że w miarę zwiedzania kolejnych ciekawych miejsc w końcu nam to minie ;)


   Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od Starego Ratusza, gdzie mieści się Muzeum Miejskie. Mimo że nie powala wielkością, to jednak samo w sobie zawiera całkiem sporo eksponatów i ciekawych informacji nie tylko na temat historii samego Ratusza, ale i całego miasta. Jedynym minusem był brak bardziej rozwiniętych opisów znajdujących się w pomieszczeniach przedmiotów - może to tylko moje zamiłowanie do historii i szczegółów, jednak ciśnienie mi skakało za każdym razem gdy moja nadzieja na poszerzenie swojej wiedzy kończyła się na tabliczce z napisem "Waza - połowa XIX wieku". Brakowało mi charakterystyki tych eksponatów, do czego służyły np. radzie miejskiej czy innym osobom, dla których siedzibą był dawniej właśnie Stary Ratusz. Kiedy w każdym pomieszczeniu, niezależnie od tego czy była to dawna sala spotkań, skarbiec czy osobisty gabinet któregoś z wyższych urzędników miejskich, znajdują się dokładnie te same przedmioty, do tego zdecydowana większość z tych samych czasów, tracę wiarę w sens niektórych wystaw (szczególnie kiedy wśród zabytkowych przedmiotów znajdują się monety pamiątkowe z XXI wieku).
   Generalnie samo muzeum jest przyjemnym miejscem, do którego w przyszłości chętnie wrócę. Według mnie dobrze przedstawia około 800-letnią historię Starego Ratusza i ponad 1000-letnią historię samego miasta, na tyle szczegółowo, żeby zaspokoić głód wiedzy przeciętnego turysty i na tyle pobieżnie, żeby nie zanudzić mniej wytrwałych 😉







   Z Ratusza udałyśmy się do punktu informacji znajdującego się przy samym Rynku, gdzie bardzo miły pan zaznaczył nam na mapie Dzielnicę Czterech Świątyń znaną czasami pod nazwą Dzielnicy Czterech Wyznań. Tak naprawdę, nie jest to żadna dzielnica, lecz pozostałość po czasach, kiedy Wrocław był miastem wielokulturowym, a co za tym idzie, i wielowyznaniowym, zajumująca obszar Starego Miasta pomiędzy ulicami Kazmierza Wielkiego, Św. Antoniego, Pawła Włodkowica oraz Św. Mikołaja :) 

   Uwielbiam Wrocław właśnie za to, że wiele zabytków znajduje się w zasadzie w jego ścisłym centrum, dzięki czemu nie trzeba biegać po mieście jak gdyby goniła kogoś sfora wściekłych psów, ale można zwiedzić wszystko na spokojnie. :)

   Pierwszym punktem w Dzielnicy Czterech Świątyń był ewangelicki Kościół Opatrzności Bożej. Został wybudowany w 1750 roku jako świątynia barokowa. Z zewnątrz nie różni się zbytnio od świątyń katolickich, różnicę widać dopiero w momencie przekroczenia jej progu. Jak wiadomo, protestanckie odłamy chrześcijaństwa nie uznają postaci świętych i uważają, że wszelkie obrazy przedstawiające takie osoby są świętokradztwem, tak więc ściany są dosłownie ogołocone z ozdób. Wnętrze kościoła mimo braku obrazów i figur jest jednak niezwykle piękne a to przez dominującą wszędzie biel. Podczas zwiedzania poczułam się jednak dziwnie, kiedy przechodziłam zaledwie kilka centymetrów przed ołtarzem - ta część kościoła również różni się od tego, do czego zostałam przyzwyczajona. 





   Po wyjściu ze świątyni, żegnane ciepłym uśmiechem pani, która sprzedawała w kanciapce pamiątki (m.in. filmy o Lutrze :p) wyruszyłyśmy w dalszą podróż. Udało nam się dotrzeć do katolickiego Kościoła św. Antoniego z Padwy, niestety wejście w głąb świątyni zagradzała nam zamknięta brama, więc jedynie zrobiłam zdjęcie przez kraty. Warto wspomnieć, że została zbudowana w latach 1685-1692 w stylu barokowym a przez to, że jest niejako "wciśnięta" pomiędzy kamienice, bardzo ciężko ją dostrzec.





   Później dotarłyśmy do prawosławnego Soboru Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy. Wnętrze różniło się od kościołów katolickich przede wszystkim swoim przepychem, który nawet dziecku skojarzyłby się od razu ze wschodem. Niestety komórka odmówiła mi posłuszeństwa, więc nie będę mogła zamieścić zdjęcia, jednak gorąco zachęcam do odwiedzenia tego pięknego, sięgającego przełomu XV i XVI wieku miejsca, żeby samemu się przekonać, jak bardzo zapiera dech w piersiach :)
   Naszym ostatnim punktem w Dzielnicy Czterech Świątyń była Synagoga Pod Białym Bocianem. Długo kluczyłyśmy w jej pobliżu, zanim udało się nam ją znaleźć, bo trzeba przyznać, że znajduje się w dość niepozornym budynku. Nieświadomie raz nawet koło niej przeszłyśmy 😉 Zdesperowane weszłyśmy do miejsca o nazwie Centrum Informacji Żydowskiej, która okazała się być... kawiarnią :) Zdezorientowane podeszłyśmy do kelnerek i spytałyśmy się, jak dostać się do synagogi a one skierowały nas przez zaplecze na plac pomiędzy kamienicami, gdzie dosłownie na przeciwko były duże drzwi (które prawie mnie zgniotły przy ich otwieraniu) prowadzące do synagogi. Wtedy właśnie sobie uświadomiłyśmy, że już tamtędy przechodziłyśmy :)
   Synagoga Pod Białym Bocianem jest przepiękną świątynią powstałą w 1829 roku i tak jak wiele tego typu zabytków, przeszła nie jedne zawirowania historyczne. Co ciekawe, wciąż odbywają się w niej nabożeństwa, chociaż pełni również funkcję sali, w której odbywa się wiele wydarzeń kulturalnych. Niestety nie można było wejść bezpośrednio do miejsca, gdzie znajdowały się krzesła i gdzie przeprowadzane są modlitwy - udostępnione były jedynie dwa piętra z balkonami, gdzie znajdowały się wystawy przedstawiające historię Żydów od ich przybycia do Europy do czasów współczesnych. Mimo tej drobnej niedogodności wciąż dało się poczuć ducha zupełnie odmiennej kultury :)


Przepraszam, że dodaję tylko jedno zdjęcie, w dodatku tak niewyraźne. Na swoją obronę mam wystawę na balkonach, która była tak interesująco, że zupełnie zapomniałam o orbieniu zdjęć :)

   Porę obiadową spędziłyśmy w Koreańskiej Restauracji Darea. Jedzenie było pyszne i w przyzwoitych cenach i nie ograniczało się jedynie do kuchni koreańskiej - dużo było potraw również z innych rejonów Azji, głównie wschodniej. Dużym plusem jest fakt, że dania przygotowywali rodowici Azjaci, minusem natomiast niedoinformowana obsługa. Kelnerka, która odbierała od nas zamówienie, nie potrafiła powiedzieć, czy dane dania zawierają jajka i cebulę, dopiero kiedy powiedziałam, że jestem uczulona na pierwszy z wymienionych składników, uznała, że prawdopodobnie moje pierożki mogą jednak zawierać jajko, mimo że wcześniej zapierała się, że "raczej nie powinno ich tam być". Ostatecznie przyznała się, że pierożki nie są przygotowywane na miejscu, z racji tego, że są przystawką. Przyznam się bez bicia, że nieco mnie to zgorszyło, ale byłam zbyt głodna, żeby grymasić i po prostu zamówiłam coś innego.







   Zamierzałyśmy spędzić resztę wolnego czasu w jednym z wrocławskich parków, ale po godzinie uznałyśmy, że za bardzo się nudzimy i podczas spaceru po mieście, trafiłyśmy na Katedrę Św. Marii Magdaleny i nie potrafiłyśmy się powstrzymać, żeby do niego nie zajrzeć :)
   Wnętrze, choć proste, było bardzo interesujące. Z pewnością w moim rodzinnym Opolu nie znajdzie się taki kościół. Co ciekawe, dwie wieże świątyni łączy bardzo znany Mostek Pokutnic, znany również jako Mostek Czarownic. Żeby na niego wejść, trzeba pokonać wiele krętych schodów, ale wysiłek zostaje hojnie wynagrodzony po wejściu na szczyt - z Mostka (o którym pojawiały się wzmianki już w XV wieku) rozciąga się cudowny widok na panoramę miasta, szczególnie że jest to najwyższy most we Wrocławiu 😉




   Z samym Mostkiem wiąże się pewna legenda, której właśnie zawdzięcza swoją nazwę. Według legendy w jednej z wież miały być więzione panny prowadzące hulaszczy tryb życia. Podobno po zmroku z Mostka można usłyszeć odgłosy szorowania i zamiatania, które mają wywoływać dusze nieszczęsnych panien, które w ramach pokuty muszą go czyścić :) Tak więc drogie panie, jeśli nie chcecie nawiedzać Mostka i straszyć biednych turystów, nie możecie zapominać o regularnym sprzątaniu 😉




   Wrocław jest przepięknym miejscem, gdzie nowoczesność łączy się z historią. Przyciąga mnie do niego jednak nie tylko piękno architektoniczne czy bogata przeszłość. Uwielbiam go za żywotność, za wielokulturowość i cudowne parki, za prężny rozwój i ludzi, którzy są nie tylko mili, ale zdają się podążać w konkretnym kierunku. Gdybym miała możliwość, chętnie zamieszkałabym tam kiedyś lub przynajmniej przyjeżdżałabym bardzo często :) Z całego serca zachęcam was do odwiedzenia tego pięknego miejsca :)

Komentarze

Popularne posty